Od kiedy i dlaczego biżuteria?

Dzisiaj napiszę, gdzie to wszystko kiełkowało.
Jeśli idzie o tworzenie- to ja z tych urodzonych z kredkami, po prostu zawsze i wszędzie mogłam rysować godzinami. A do tego, że ja przy tym obstawałam, nigdy tego nie porzuciłam, przyłożyło się wiele osób. To ktoś kupił mi kredki, a to jakiś fajny blok, a to książkę o rysunku, a to ktoś mi mini wystawę w szkole zrobił, ktoś wysłał jakąś pracę na konkurs- bardzo jestem wdzięczna, że chciało im się i robili to dla mnie. Pamiętam, że kiedyś kolega mojego taty sobie palił papierosa, a ja rysowałam - wtedy takie szkicowanie ołówkiem było moim ulubionym zajęciem. On rzucił znad obłoczka dymu "ej, a może byś tak wprowadziła coś kolorowego do tych rysunków?" Pamiętam, że dzięki niemu pierwszy raz zaczęłam kombinować, narysowałam skrzypce i były oplecione taką czerwoną różą ;) oczywiście kicz nad kiczami, ale ja miałam chyba 7 lat wtedy- rysunek się sprzedał za sporą kwotę nawet, na jakiejś małej licytacji na cele społeczne, ciekawe kto go ma i czy jeszcze ma.

Odkąd pamiętam, lubiłam też rzeczy małe- kamienie, minerały, z wycieczek szkolnych jako dziecko przywoziłam w kieszeniach kamienie. Byłam też dokładnym bardzo szperaczem w mieszkaniach znajomych. Do dzisiaj pamiętam takie małe skarby z różnych domów- a to koralik wygrzebany ze szpary w podłodze, piórko sójki w kapeluszu dziadka, modelinowa broszka babci, historia o ukrytych przed żołnierzami kolczykach w żyrandolu, mały srebrny słonik wygrzebany w szufladzie u znajomych. Pamiętam, że byłam skłonna pomagać w sprzątaniu takich zakamarków, byle mieć pretekst do poszperania w nich.
W szkole podstawowej moim ulubionym wisiorkiem był taki ręcznie wykonany w jakiejś masie plastycznej symbol yin-yang, uważałam go za szczyt artyzmu ( autor mi nie znany ). Był malowany ręcznie i księdzu się nie podobał.
Przyszedł kiedyś taki dzień, że mój yin-yang się połamał, to co można było kupić w sklepach po prostu zupełnie mi się nie podobało- pomyślałam, że kupię jakąś masę plastyczną i zrobię coś sama. Kupiłam też farby akrylowe, werniks no i się zaczęło- bo ta biżuteria choć krucha i delikatna była, bardzo się ludziom spodobała. Robiłam jej coraz więcej, dla znajomych rodziny, na prezenty. Doszłam do momentu, że zwyczajnie szkoda było mi mojej pracy, bo te rzeczy były fajne, ale kruche i nie mogły długo żyć. Tym sposobem odkryłam pewną "magiczną"  dla mnie technikę pracy ze srebrem i zakupiłam moje pierwsze 10 gram srebra w życiu :) Do dzisiaj bardzo dobrze pamiętam jaki to był dla mnie przełom i co się w głowie działo,  jaka to była frajda i ciekawość, w moich rękach ten metal ożywał- to ja nadawałam kształt, wyraz, kolor, fakturę, cienie- odkrywałam kolejne narzędzia i techniki pracy. To do dziś największy zachwyt obróbką materii, jakiego doświadczyłam. Ciekawe, czy jeszcze coś w moim życiu ten właśnie twórczy zachwyt przebije? 
Muszę dodać, że od dziecka w moim domu była obecna obróbka metalu, bracia, tata- spawanie, mechanika, bardzo lubię zapach warsztatu - w ogóle warsztat pracy to dla mnie takie jakieś miejsce o fajnej energii. Przejście na srebro to są oczywiście dużo większe koszty, niż taka zabawa w masach plastycznych. Musiałam poważnie zacząć myśleć o sprzedawaniu prac, inaczej popłynęłabym szybko na tym kosztownym hobby. Ogromnym krokiem na przód w tym czasie była dla mnie Galeria Trendymania- gdzie znana i wspaniała artystka Iza Malczyk przyjęła mnie, świeżaka, do grona artystów i mogłam w tym wspaniałym miejscu skupiającym najlepszych twórców w kraju wystawiać moje prace, praktycznie z pierwszymi pracami znalazłam się od razu w galerii.  Naprawdę bardzo dodało mi to skrzydeł, bo szczególnie pewnym siebie człowiekiem to ja nie jestem i nie byłam nigdy, raczej podchodzę z dużą dozą skromności do mojej pracy. 
Biżuteria sprzedawała się bardzo dobrze, jestem wdzięczna stałym klientom z tego okresu bardzo, dzięki nim mogłam swoje umiejętności rozwijać, gromadzić materiały, próbować nowych technik. 
Pojawiła się też dzięki temu myśl, że może ja jestem w stanie zrezygnować z etatowej pracy i poświęcić się zupełnie tej mojej małej sztuce. 
Wiele lat już robię biżuterię artystyczną - odpukać, wyobraźcie sobie, że u mnie nigdy prace żadne nie leżały, sprzedają się na bieżąco, cieszą Was, szybko opuszczają pracownię- z tego powodu nigdy nie ma zapasu, choć  robię co mogę. To ogromna radość jest dla mnie, że nie tworzę do szuflady. 
Moje absolutnie pierwsze prace są w posiadaniu pewnej Agaty, z Warszawy- ma je do dziś i do dziś też wciąż kupuje moje prace, jeszcze się jej za te wszystkie lata nie znudziłam. Zrobiłam też wtedy krzyżyk malutki dla brata, również do dziś przetrwał, wymagał jednak raz naprawy. Czasami zaglądam w stare prace i to jest super podróż do wnętrza własnej głowy,  o wielu już zapomniałam i sama siebie zaskakuję tymi obrazami. 

Jeszcze coś śmiesznego na koniec:
Był czas, że będąc nastolatką miałam taki srebrny wisiorek- księżyc i czacha ( taki klimat Iron Maiden, ja wtedy bardzo słuchałam dużo heavy metalu ;) ). Znalazła go moja koleżanka, a ja go chyba wtedy albo odkupiłam, albo za coś wymieniłam. W każdym razie "znaleziony". 
Często później, gdy coś zrobiłam, w głowę zachodziłam- czy to się spodoba, czy to będziecie po prostu chcieli mieć- wracała do mnie taka myśl "a czy gdybyś to znalazła, spodobałoby Ci się?". Mam tak do dziś, naprawdę. A gdyby to tak przypadkiem znaleźć w trawie? To tyle o tym moim tworzeniu i fascynacji małymi rzeczami.